wtorek, 8 października 2013

No i już po wszystkim cz.2

Spaliśmy jak zabici. 
Wstaliśmy o 6, a na 6.30 musieliśmy być w kościele na spowiedź. Okazało się, że musimy poczekać do końca mszy, ale to był dosyć dobry początek takiego dnia- można było się skupić i wyciszyć po szaleństwach ostatnich dni. Po wszystkim wróciliśmy do mieszkania, mając nadzieję, jeszcze na krótką drzemkę, ale okazało się że P musi lecieć przemyć troszkę nasze auto, ja w tym czasie zrobiłam sobie kawy, chyba coś zjadłam i czekałam na jego powrót. O 9 wpadłam do salonu fryzjerskiego uśmiechnięta od ucha do ucha bo przecież taaaka piękna pogoda za oknem! Usiadłam na fotelu, pokazałam jeszcze raz Pani Dorocie fryzury jakie mi się podobają, wyraziłam swoją niechęć do drobnych loczków i zaczęło się. Nie robiłam fryzury próbnej, bo nie chciałam nic wymyślnego, mniej więcej wiedziałam jak to ma wszystko wyglądać i fryzjerka też.  W czasie czesania okazało się, że moje bardzo podatne włosy nie chcą się kręcić na prostownicy... NIGDY nic takiego się mi nie przytrafiło, najpierw zaczęłyśmy się śmiać, że to przez stres, a potem ku mojej rozpaczy fryzjerka chwyciła za wąską lokówkę (= małe loczki)… Chwila stresu i mojego i jej, a potem okazało się, że zamiast małych loczków wychodzą fale, które upięła mi na bok w duży rozczapierzony kok i w pięła w niego kwiatki z perełką w środku, które Ciocia zrobiła dla mnie na szydełku. Efekt finalny, był dokładnie taki o jaki mi chodziło i nie osiągnęłybyśmy go gdyby nie felerna panka do włosów przez którą włosy nie chciały się kręcić :)

Zdjęcia które wstawiam są od znajomego nie od naszego fotografa jeszcze.





Jeszcze raz inspiracje fryzury






Zachwycona wróciłam do domu, na kolejną kawę i czekałam już tylko na makijażystkę i fotografa. Przyszli prawie jednocześnie. Z makijażem też była niespodzianka, ponieważ ta Karolina Kruszyńska malowała mnie chyba w kwietniu czy maju na jakichś targach (kiedyś wstawiała zdjęcia). Makijaż wyszedł pięknie i do tej pory wszyscy nie mogą się nachwalić jaki był ładny! W tym czasie nasz wielki (dosłownie) fotograf Mariusz obijał swoje wypasione aparaty o nasze mikro mieszkanko, co powodowało u mnie ciężki stres, że zaraz stłucze sobie któryś z obiektywów wartych tyle co nasz samochód. Nawet nasz kot załapał się na jakąś fotkę mimo niechęci fotografa Mariusza do kotów :) W czasie malowania wpadł do nas Świadek, więc P wbił się w gajer i ok. 12 ruszyliśmy do Gdańska. Po drodze postój na stacji benzynowej i dalej do kwiaciarni. W Oliwie wpadłam do kwiaciarni Sote odebrać bukiet. Dziewczyna w kwiaciarni była zdziwiona, że sama panna młoda po bukiet przyszła! A jak inaczej!? I kolejna super miła niespodzianka – bukiet był nieziemski! Sama bym ładniejszego nie wymyślił, były w nim kwiaty o jakich nie śmiałam nawet śnić – hortensja, piwonie, róże Piano (takie pełne angielskie). Był wyjątkowo jesienny, były w nim owocki dzikiej róży,  śnieguliczka i milion odcieni jesieni, oraz masa niezidentyfikowanych dodatków i kwiatków. Związany był brzoskwiniową wstążką i ważył ponad kilogram. Do kompletu była przypinka dla świadkowej – też piękna i duża. 






Ostateczne inspiracje dla bukietu były takie






Uśmiechnięta pobiegłam do auta uważając żeby w tej euforii nie wpaść pod jakiś samochód. Pojechaliśmy do mamy. O 13 byliśmy na miejscu. Była tam już świadkowa z mężem, moja siostra i sąsiadka która miała pomóc chłopakom ustroić auto jak my będziemy ubierać mnie w kieckę. Wszystko działo się tak szybko i było tak wesoło.. Sukienkę zasznurowałyśmy bardzo sprawnie, ale Świadkowa ponoć spać przez nią nie mogła pół nocy. Włożyłam dodatki, wyperfumowałam się i zeszliśmy na dół. P oczy się zaświeciły jak mnie zobaczył :) Dekoracja auta była urocza – na białej wstążce przyczepionej do maski samochodu w kształt litery V był przypięty sznur z czerwonych owocków i białych margaretek. Załadowaliśmy się wszyscy do aut i 13.45 wyjechaliśmy do kościoła na chrzciny. Dekoracja ołtarza spędzająca sen z powiek Pani Marioli, wyszła doskonale – naturalnie i mało ślubie czyli dokładnie tak jak miała wyjść. Przed ołtarzem na schodach stały białe świece.


Pobiegliśmy do kaplicy na chrzciny. Tylko my i rodzina. Było bardzo sympatyczny. Nasz chrześniak cały dzień biegał w tekturowej koronie, co księdzu bardzo się spodobało i powiedział, że może jej nie zdejmować i że króla to on jeszcze nie chrzcił :) Zaraz po chrzcinach po krótkim spontanicznym błogosławieństwie mam poszliśmy na tył kościoła razem ze świadkami. Ksiądz po nas przyszedł i poprowadził do ołtarza. W czasie mszy śpiewał chór. Piosenki miały być radosne i nie nadęte. Nie było Ave Maryja ani Marsza Weselnego. Jak usiedliśmy P trochę się zestresował… Bałam się, że mi tam zaraz zemdleje i cały czas patrzyłam na niego czy nie blednie. Kazanie było piękne, pamiętam że było o szczęściu jako efekcie ubocznym jak koła na wodzie kiedy wrzuci się do niej kamyk. Mam nadzieję, że mąż świadkowej je nagrał, bo wszyscy goście, nawet ci nie koniecznie kościelni, byli zachwyceni księdzem i jego kazaniem. Przysięgi powiedzieliśmy z pamięci (udało się) pod koniec P przysięgi troszkę śmiać mi się zachciało bo był taki strasznie poważny. Potem obrączki. Reszta mszy standardowo. Przy wyjściu od ołtarza P przeciągną mnie na swoją stronę ku uciesze wszystkich zgromadzonych i poszliśmy na tył kościoła, żeby zaraz wrócić do ołtarza na zdjęcie grupowe. Potem było małe zamieszanie i sami wyszliśmy przed kościół przed gośćmi, więc płatkami kwiatków rzucała tylko świadkowa :P
Od życzeń do rana będzie w następnej części bo się rozpisałam straszliwie.


W przeciwieństwie do poprzedzających dni, sam dzień ślubu był cudowny, spokojny, radosny i pełen miłych niespodzianek na każdym kroku. Tak niesamowicie cieszyłam się ze słońca tego dnia, bo pomijając względy praktyczne słońce dało niesamowity nastrój w kościele. Ponieważ okna w Janie są duże i nie ma w nich witraży, a nasz ślub był dosyć wcześnie przez prawie całą mszę mieliśmy słońce z prawej strony, które przyjemnie grzało. 



4 komentarze:

  1. Choć niewiele widać na zdjęciach to i tak wyglądałaś cudnie!
    Jestem w szoku porankiem ślubu! Z opowieści i wesel na których byłam zawsze wyglądało to jak jeden wielki misz masz! Każdy biega, nie wiadomo w co ręce włożyć! U Was był taki spokój - cudownie!
    U mnie na pewno tak nie będzie:) Ja już widzę jak wszyscy będą biegać i się niepotrzebnie stresować;) Nasz ślub jest na 14 więc może nie będzie takiego chaosu:):)

    Czekam na dalszą relacje!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Na razie celowo nie wstawiam zdjęć pokazujących całokształt - czekam na zdjęcia od fotografa. Chciałam pokazać tylko opisywane detale. Co do spokoju, to może wyglądało by to inaczej gdyby wszystko działo się u mojej mamy, a że byliśmy u siebie w okrojonym gronie i wszystko działo się po naszej myśli i w zaplanowanym czasie, nie było czym się stresować i było spokojnie. Jak by moja mama widziała jak byłam czesana albo malowana na pewno zaczęła by się wtrącać i mnie denerwować. Bardzo się cieszę, że pojechałam do niej tylko ubrać sukienkę.

      Usuń
  2. Strasznie mi się podoba, że pokazałaś siebie w sukience ślubnej dodając granatowy kardigan a nie biały!:) Musiałam to napisać:):)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Powiem Ci, że walczyłam z presją otoczenia, żeby się nie ubrać w jakiś jasny sweterek. Mama i świadkowa długo się krzywiły na pomysł sweterka a granatowy w ogóle nie mieścił im się w głowach. Specjalnie w środę przed ślubem pojechałam z suknią i dodatkami do mamy żeby spokojnie wszystko przymierzyć, żeby mi nie krzywiła się w dzień ślubu i razem ze świadkową stwierdziły, że granatowy krótki sweterek jest ok, więc ulżyło mi bo chyba nie miałabym siły gdyby obydwie na mnie wsiadły :) Odporność na krytykę i wiara we własne pomysły spada wprost proporcjonalnie do dni pozostałych do ślubu..

      Usuń