poniedziałek, 13 stycznia 2014

Kilka zdjęć

Jak obiecałam wrzucam kilka zdjęć ze ślubu, wesela i z pleneru. Myślę, że mi i mojemu P najbardziej na świecie się one podobają ale liczę na to, że komuś jeszcze. 





















czwartek, 31 października 2013

Podsumowanie

Ok, to pora zamknąć jakoś ten blog. Oczywiście jeszcze zdjęcia będą jak już będę miała od fotografa.

To był bardzo intensywny czas. Oczywiście można mniej się angażować, można też bardziej niż ja, ale miliony pomysłów przewijających się przez moją głowę i tysiące obejrzanych zdjęć, pomogły nam zorganizować ślub i wesele bardzo po naszemu i bardzo osobiste. Warto było samemu na to zarobić i wszystko zrobić po swojemu nie oglądając się na "zalecenia" rodzinki.
Nie było niestety tak, że tylko przygotowaniami do ślubu się zajmowaliśmy przez dwa lata od samych zaręczyn- mieliśmy w międzyczasie sporo problemów (nie w związku całe szczęście), mnóstwo pracy zawodowej, P często wyjeżdżał na drugi koniec polski pilnować budowy, nie byliśmy na urlopie dwa lata, ale jakoś w tych problemach i zajęciach się wspieraliśmy i miło było od czasu do czasu zająć się przygotowaniami do ślubu dla odmiany. Po tym ciężkim okresie tym większy sens ma dla mnie bycie razem z kimś kto zawsze wspiera. Z niektórymi rzeczami sama bym sobie psychicznie nie dała rady.
Ślub był cudowny, wesele też, bardzo się cieszę że się na nie zdecydowaliśmy, że mogliśmy spędzić te pierwsze godziny po ślubie z życzliwymi nam ludźmi. Za nic bym tego nie zamieniła na tą kasę którą wydaliśmy. Warto było, zawsze warto jest uczcić ważne wydarzenia!

Ostatecznie ciesze się z naszych wszystkich wyborów i decyzji, często ryzykownych zwłaszcza tych z cyklu "sama se zrobię", nawet co do DJ już się zdystansowałam i stwierdziłam że było całkiem ok.

Bardziej przyziemnie teraz podsumuję ten czas.

Część wydatków udało nam się pokrywać z bieżących dochodów. Chyba tylko zaliczkę za restauracje zapłaciliśmy z konta oszczędnościowego. Za rzeczy które opłacaliśmy w dniu ślubu i po ślubie płaciliśmy z zaoszczędzonych pieniędzy, chociaż za wesele zapłacilibyśmy kasą jaką dostaliśmy w kopertach.

Tabelka z wydatkami

wesele na 51 os. z tortem i alkoholem+ napiwki 
15365
suknia z przeróbkami
1840
buty moje
180
pończochy
30
sweterek
30
wiązanka
150
makijaż + próbny
200
fryzura
130
kosmetyczka
90
pedicure
70
paznokcie
50
garnitur
1500
koszule
340
krawat
60
spinki do mankietów
30
poszetka
25
buty
300
skarpetki
15
broszka kwiatowa świadkowej
50
poszetka świadka
25
kwiaty kościół
367
dekoracje sala - świeczniki, osłonki, dynie ozdobne, kwiaty, świeczki, latarenki na zewnątrz
338
zaproszenia
300
wydruki winietek, menu, tablicy gości
300
ramka na tablicę
16
ramki na numerki
32
papier do numerków na stoły
20
dj
1500
fotograf z albumem
3400
muzyka na żywo przy obiedzie
400
chór
300
ksiądz
500
alko i słodycze na bramy
100
wstążka na auto
37
poprawiny jedzenie
400
alko poprawiny
150
obrączki
800
RAZEM
29440

Na niebiesko zaznaczyłam to co można załatwić, kupić i opłacić sporo przed ślubem i myślę, że w większości można to robić z bieżących pieniędzy. A co większe wydatki jak suknia czy garnitur często dzieła się na zaliczkę ok 30% i resztę przy odbiorze, więc też ten wydatek się trochę rozkłada. Do tego zaliczki za usługodawców ale najczęściej niewielkie z wyjątkiem restauracji - u nas to było 5000zł zaliczki za wesele. Miesiąc przed ślubem płaciliśmy 4000 a w momencie podpisywania umowy 1000.

Na czerwono zaznaczyłam wydatki w dzień ślubu lub do 3 dni przed nim. Kasa którą trzeba mieć praktycznie w gotówce w dzień ślubu. Mi wyszło 2140zł. 

Na różowo opłaty po weselu, czyli to co właściwie można zapłacić z kasy z kopert. U nas wyszło 15632zł. Mniej więcej tyle dostaliśmy w kopertach.

Tak na prawdę nie trzeba dysponować jakimiś bardzo dużymi środkami od początku żeby za swoje zrobić wesele, wystarczy kupować co się da na bieżąco - powiedzmy co miesiąc jakiś wydatek sobie zaplanować, a za wesele i usługodawców zapłacić po wszystkim. 

Jak widzicie my byśmy zrobili wesele za prawie 30 000 zł w jednej z najlepszych restauracji w mieście, mając na miesiąc przed ślubem zaledwie 6140zł! Do tej pory nie wiedziałam, że tak dużo pieniędzy byliśmy w stanie wygospodarować z bieżących dochodów! To całe organizowanie wymagało trochę dyscypliny i planowania wydatków, ale nie wiedziałam, że aż tak się to opłaciło. A ja biedna każdą złotówkę oszczędzałam przez ostatnie 1,5 roku i kupowałam co mogłam z tego co mi zostało po tym odkładaniu. Jak widać nie było to konieczne.

Mam nadzieję, ze te moje wypociny i wyliczenia kiedyś na coś komuś się przydadzą i nie będą tylko moją pamiątką. 

wtorek, 22 października 2013

No i już po wszystkim cz. 4

Poprawiny..
Poprawin w zasadzie miało nie być na początku, ale znajomi dopytywali (trochę tak jest, że na weselu to się nie pogada ze wszystkimi spokojnie a na poprawinach jest większy luz jednak).
Zdecydowaliśmy się zrobić grilla w ogrodzie licząc że przyjdzie ok 20-30 os, a w razie kiepskiej pogody przenieść się do domu z jedzeniem. W ogrodzie mojej mamy jest wielka drewniana altanka, obok niej jest kominek przy którym rozstawiliśmy dodatkowy namiot pod którym zorganizowaliśmy bufet. Ostatecznie okazało się, że niczego nie trzeba było pożyczać - starczyło stołów, obrusów i krzeseł. Kupiliśmy tylko jednorazowe naczynia i sztućce. Zmówiliśmy dwie zupy, sałatki i warzywa, cista i tort zamówiliśmy po koleżankach mamy i cioci, a mama przygotowała mięso na grilla kilka dni wcześniej. Gdzieś z boku altanki był bufecik kawowo-herbaciany czyli ekspres do kawy i czajnik :)

Musieliśmy wstać o 10, żeby przyjechać do mamy szybciej i przygotować nakrycia, grilla i przywieźć jedzenie z knajpy. Obudziłam się o 8 i już nie mogłam zasnąć - ze zmęczenia chyba. Ogarnęliśmy się, P przyniósł do chaty resztę prezentów z bagażnika auta a potem rozpakowaliśmy kilka z nich dla przyjemności. To było jak wielkie Boże Narodzenie tyle tego wszystkiego było - trochę wina, trochę kwiatów, jakaś nalewka nawet się trafiła, kasa, dostaliśmy 2 obrazy, kieliszki, sztućce, naczynia do gotowania i mój ulubiony prezent - czajnik - jedna z ikon designu lat 60 tych - boski jest! Prezenty poczekają aż zbudujemy dom.

Moja kreacja na poprawiny (spędzająca sen z powiek wielu PM) to był sweter i jeansy - pogoda nie była taka ładna jak w sobotę ale nie padało więc jednak zdecydowaliśmy się na siedzenie w ogrodzie.
Ludność zjechała się koło 14. Bardzo fajnie się siedziało i gadało chociaż jak się okazało Ci którzy dopytywali o poprawiny ostatecznie nie przyszli, ale to z uwagi na to, że koleżanki ciężarnymi się stały w między czasie naszych długich przygotowań do ślubu i po weselu już nie miały siły następnego dnia.
Siedzieliśmy do 20 w ogrodzie. Ostatecznie było ok 25 os. Posprzątaliśmy (znaczy ja posprzątałam) załadowaliśmy się do auta i po drodze odwieźliśmy P bratową z dziećmi do hotelu. Padłam jak kawka po tym wszystkim. Spałam chyba 11h

W poniedziałek odwieźliśmy zagranicznych na lotnisko a wieczorem pojechaliśmy rozliczyć się w knajpie i odebrać dekoracje. Następnego dnia P miał szkolenie a ja pojechałam z prezentami i dekoracjami które zostały do mamy. No i pakowanie pełną parą bo w środę lecieliśmy na upragnione wakacje! W życiu tak na odwal się nie spakowałam - wcisnęłam do walizki ile się zmieściło i tyle. W środę od rana prawie piliśmy wino i szykowaliśmy się mentalnie na wylot.

Co do poprawin, to myślę sobie, że można było je sobie darować, chociaż było miło. Ostatnio koleżanka opowiadała, że robiąc (jak my) wesele w mieście, nie robili poprawin, tylko wyspali się w super hotelu blisko restauracji, rozpakowali prezenty, a po południu byli umówieni na sesję z fotografem. Przyjezdną rodziną zajęli się rodzice, a oni mieli czas wyłącznie dla siebie. Super sprawa prawda?

poniedziałek, 14 października 2013

No i już po wszystkim cz.3

Z racji pogody i tego, ze po naszym ślubie nie było już innego, życzenia składano nam przed wejściem do kościoła. Ludzie mówią, że to męczące i trzeba się uśmiechać, spotkałam się kiedyś z opinią jakiegoś fotografa, że zdjęć z życzeń to on nie robi... Dla mnie życzenia były niesamowicie miłym przeżyciem, kiedy mogłam podziękować ludziom za to że przyszli, zwłaszcza tym, którzy byli tylko na ślubie - a wierzcie mi, że jak kilkoma osobami się zawiodłam bo nie przyszły na ślub, tak kilka osób (których się nie spodziewałam) zrobiło nam niesamowitą przyjemność na ten ślub przychodząc. 

W czasie życzeń okazało się, że nie przyjechał nasz Kultowy Ikarus - padła im skrzynia biegów.. Na początku się wkurzyłam, ale potem pomyślałam, że daleko nie mamy i w razie czego wezwiemy parę taksówek. Ostatecznie okazało się, że goście bardzo sprawnie popakowali się w auta które były i jakoś wszyscy dotarli na wesele. 500 zł do przodu :) Dla nas brak autobusu nie był problemem bo mieliśmy w mieście wesele, ale jak bym chciała wszystkich zawieźć na Kaszuby na przykład, a firma by postawiła mnie w takiej sytuacji to bym kogoś zabiła - powinni mieć transport zastępczy na takie sytuacje! 

Pojechaliśmy do restauracji. Świadkowa i jej torebka z moim błyszczykiem i telefonem jechały innym autem bo się nie pomieściliśmy z kwiatami i prezentami, więc na światłach po drodze, przez otwarte okno podawała mi co było potrzebne. 

Przed restauracją przywitaliśmy gości wznieśliśmy toast winkiem musującym, P przeniósł mnie przez próg i usiedliśmy do obiadu. Przy wejściu i w czasie obiadu grały dziewczyny na fortepianie i na wiolonczeli. To było super umilenie do posiłku. Przystawka i zupka, a potem zdjęcia grupowe na polu golfowym - mam nadzieje, że fajnie wyjdą. Wróciliśmy do środka na główne danie i deser. Cały obiad trwał strasznie długo bo chyba z 2,5h ale to było całkiem sympatyczne - ludzie chodzili rozmawiali, pili wino. Tu słowo o restauracji Tłusta Kaczka- pyszne jedzenie, wszyscy chwalili i obiad i bufet (ja nic z bufetu nie spróbowałam) Bar bez problemu wyrabiał się z drinkami - żadnych kolejek nie było, a drinki były pyszne. Obsługa bardzo była zaangażowana, bardzo dbała o dzieci których była dwójka, była elastyczna odnośnie menu- dzieciaki dostały frytki jak była taka potrzeba, a goście którzy poprosili o kawę z ekspresu też ją dostali. 

Świadkowa katowała nas "gorzko, gorzko" ale w końcu odpuściła. 

Po obiedzie pierwszy taniec, okazało się, że ta piosenka nie trwała aż tak długo jak nam się wydawało, że trwa, a że taniec był spontaniczny, a nie wyuczony układ to świetnie się bawiliśmy!

Zapomniałam wstawić link do naszej piosenki.


Dodam jeszcze że pierwszy raz zetknęliśmy się z muzyką tego Pana w czasie naszej podróży życia do USA, gdzie spędziliśmy kilka miesięcy pracując, zwiedzając i tam pierwszy raz zamieszkaliśmy razem.

DJ po pierwszym tańcu miał od razu puścić muzykę do tańca, ale nie zrobił tego, tylko ściszył i jakiś chillout puścił... Trochę nas to rozeźliło i zaczęliśmy go gonić. Początek imprezy jakoś się rozkręcił, chociaż DJ okazał się naszą wtopą niestety, a bardzo się staraliśmy, żeby taka wtopa nie miała miejsca. 
Puszczał muzykę nie zawsze taką jakiej oczekiwali by goście, dosyć mocno trzymał się swojego planu i nie bardzo patrzyła na to przy czym ludzie się bawią, chociaż nie puszczał takiej najgorszej muzyki, żeby nie było. Kilkusekundowe przerwy między piosenkami były (takie jak na płycie, wiecie o co chodzi), a wg mnie nie powinno ich być. Jak mu się powiedziało co ma grać to grał, ale to trochę walka była, dobrze, że goście wzięli sprawę w swoje ręce. Najlepszą muzykę zaczął puszczać koło 2 jak ludzie zaczęli się zbierać. Czego by nie mówić, nie puszczał chłopak żadnego disco polo, ani nie miał maniery w głosie typowej dla DJ której nie znoszę.

Zrobił 2 zabawy jakie ustaliliśmy i chyba dobrze, bo się impreza nie kleiła specjalnie. Było jaka to melodia z muzyką z seriali i kareta. 

O 21.30 był tort, nie było racy na którą w końcu się zgodziliśmy i były na nim jakieś cukrowe ozdoby (których miało nie być), obok żywych kwiatów - mogli te cukrowe przykryć żywymi, ale dobra tam, nie ważne. Tort był bardzo smaczny i to było ważne. T Deker niestety tak ma, że mało się przykłada do zamówień. Mój P zabrał się bardzo poważnie do krojenia, ale kelnerka w porę wyrwała mu nóż i sama skończyła. 

Od 22 do północy średnio na jeża się czułam, jak bym się przejadła chociaż nie zjadłam całego obiadu nawet, a tortu tylko spróbowałam. Chyba za mocno miałam ściśniętą sukienkę. Próbowałam ratować się luzowaniem sukienki i odpoczynkiem w pozycji w miarę horyzontalnej w aucie. po oczepinach zapiłam sprawę sporą ilością herbaty z cytryną i w końcu pomogło. 

Aha, oczepiny były, rzucane było broszką kwiatową świadkowej bo moim bukietem można było zabić :) Trafiłam w koleżankę w którą chciałam trafić :) Po oczepinach był test zgodności - wesoło było.

Po północy już chodziłam, gadałam i tańczyłam chętniej niż przed. Ostatecznie wypiłam może ze 2 lampki wina i 2 drinki i to wszystko przed 21 więc o 3.30 wracaliśmy autem do domu, ja prowadziłam :) Wypakowaliśmy auto z większości prezentów i padliśmy jak muchy.

Ogólnie nastawiałam się na super imprezę i może dla tego jestem trochę zawiedziona rozwojem sytuacji, chociaż wszyscy znajomi mówią, że świetnie się bawili, ale co mają powiedzieć... Z drugiej strony, jak ja bywałam na weselach gdzie muzyka była słaba to jakoś nigdy mi to nie przeszkadzało. Najbardziej zawsze młodzi się tym denerwowali. Nie mniej jednak moje samopoczucie miało chyba tu największe znaczenie i ono spowodowało, że mam poczucie niedosytu i lekkiego chaosu po tym weselu, chociaż jak tak trzeźwo spojrzeć było sporo fajnej zabawy i momentów.

Podsumowując, myślałam, że w kościele będzie sztywno i stresująco, a wesele będzie super idealne z doskonałą muzyką i pełnym parkietem do 3 w nocy. Ostatecznie okazało się, że ślub był cudowny, radosny i bardzo pozytywny od początku do końca, a wesele było tylko w miarę ok jak dla mnie. 



wtorek, 8 października 2013

No i już po wszystkim cz.2

Spaliśmy jak zabici. 
Wstaliśmy o 6, a na 6.30 musieliśmy być w kościele na spowiedź. Okazało się, że musimy poczekać do końca mszy, ale to był dosyć dobry początek takiego dnia- można było się skupić i wyciszyć po szaleństwach ostatnich dni. Po wszystkim wróciliśmy do mieszkania, mając nadzieję, jeszcze na krótką drzemkę, ale okazało się że P musi lecieć przemyć troszkę nasze auto, ja w tym czasie zrobiłam sobie kawy, chyba coś zjadłam i czekałam na jego powrót. O 9 wpadłam do salonu fryzjerskiego uśmiechnięta od ucha do ucha bo przecież taaaka piękna pogoda za oknem! Usiadłam na fotelu, pokazałam jeszcze raz Pani Dorocie fryzury jakie mi się podobają, wyraziłam swoją niechęć do drobnych loczków i zaczęło się. Nie robiłam fryzury próbnej, bo nie chciałam nic wymyślnego, mniej więcej wiedziałam jak to ma wszystko wyglądać i fryzjerka też.  W czasie czesania okazało się, że moje bardzo podatne włosy nie chcą się kręcić na prostownicy... NIGDY nic takiego się mi nie przytrafiło, najpierw zaczęłyśmy się śmiać, że to przez stres, a potem ku mojej rozpaczy fryzjerka chwyciła za wąską lokówkę (= małe loczki)… Chwila stresu i mojego i jej, a potem okazało się, że zamiast małych loczków wychodzą fale, które upięła mi na bok w duży rozczapierzony kok i w pięła w niego kwiatki z perełką w środku, które Ciocia zrobiła dla mnie na szydełku. Efekt finalny, był dokładnie taki o jaki mi chodziło i nie osiągnęłybyśmy go gdyby nie felerna panka do włosów przez którą włosy nie chciały się kręcić :)

Zdjęcia które wstawiam są od znajomego nie od naszego fotografa jeszcze.





Jeszcze raz inspiracje fryzury






Zachwycona wróciłam do domu, na kolejną kawę i czekałam już tylko na makijażystkę i fotografa. Przyszli prawie jednocześnie. Z makijażem też była niespodzianka, ponieważ ta Karolina Kruszyńska malowała mnie chyba w kwietniu czy maju na jakichś targach (kiedyś wstawiała zdjęcia). Makijaż wyszedł pięknie i do tej pory wszyscy nie mogą się nachwalić jaki był ładny! W tym czasie nasz wielki (dosłownie) fotograf Mariusz obijał swoje wypasione aparaty o nasze mikro mieszkanko, co powodowało u mnie ciężki stres, że zaraz stłucze sobie któryś z obiektywów wartych tyle co nasz samochód. Nawet nasz kot załapał się na jakąś fotkę mimo niechęci fotografa Mariusza do kotów :) W czasie malowania wpadł do nas Świadek, więc P wbił się w gajer i ok. 12 ruszyliśmy do Gdańska. Po drodze postój na stacji benzynowej i dalej do kwiaciarni. W Oliwie wpadłam do kwiaciarni Sote odebrać bukiet. Dziewczyna w kwiaciarni była zdziwiona, że sama panna młoda po bukiet przyszła! A jak inaczej!? I kolejna super miła niespodzianka – bukiet był nieziemski! Sama bym ładniejszego nie wymyślił, były w nim kwiaty o jakich nie śmiałam nawet śnić – hortensja, piwonie, róże Piano (takie pełne angielskie). Był wyjątkowo jesienny, były w nim owocki dzikiej róży,  śnieguliczka i milion odcieni jesieni, oraz masa niezidentyfikowanych dodatków i kwiatków. Związany był brzoskwiniową wstążką i ważył ponad kilogram. Do kompletu była przypinka dla świadkowej – też piękna i duża. 






Ostateczne inspiracje dla bukietu były takie






Uśmiechnięta pobiegłam do auta uważając żeby w tej euforii nie wpaść pod jakiś samochód. Pojechaliśmy do mamy. O 13 byliśmy na miejscu. Była tam już świadkowa z mężem, moja siostra i sąsiadka która miała pomóc chłopakom ustroić auto jak my będziemy ubierać mnie w kieckę. Wszystko działo się tak szybko i było tak wesoło.. Sukienkę zasznurowałyśmy bardzo sprawnie, ale Świadkowa ponoć spać przez nią nie mogła pół nocy. Włożyłam dodatki, wyperfumowałam się i zeszliśmy na dół. P oczy się zaświeciły jak mnie zobaczył :) Dekoracja auta była urocza – na białej wstążce przyczepionej do maski samochodu w kształt litery V był przypięty sznur z czerwonych owocków i białych margaretek. Załadowaliśmy się wszyscy do aut i 13.45 wyjechaliśmy do kościoła na chrzciny. Dekoracja ołtarza spędzająca sen z powiek Pani Marioli, wyszła doskonale – naturalnie i mało ślubie czyli dokładnie tak jak miała wyjść. Przed ołtarzem na schodach stały białe świece.


Pobiegliśmy do kaplicy na chrzciny. Tylko my i rodzina. Było bardzo sympatyczny. Nasz chrześniak cały dzień biegał w tekturowej koronie, co księdzu bardzo się spodobało i powiedział, że może jej nie zdejmować i że króla to on jeszcze nie chrzcił :) Zaraz po chrzcinach po krótkim spontanicznym błogosławieństwie mam poszliśmy na tył kościoła razem ze świadkami. Ksiądz po nas przyszedł i poprowadził do ołtarza. W czasie mszy śpiewał chór. Piosenki miały być radosne i nie nadęte. Nie było Ave Maryja ani Marsza Weselnego. Jak usiedliśmy P trochę się zestresował… Bałam się, że mi tam zaraz zemdleje i cały czas patrzyłam na niego czy nie blednie. Kazanie było piękne, pamiętam że było o szczęściu jako efekcie ubocznym jak koła na wodzie kiedy wrzuci się do niej kamyk. Mam nadzieję, że mąż świadkowej je nagrał, bo wszyscy goście, nawet ci nie koniecznie kościelni, byli zachwyceni księdzem i jego kazaniem. Przysięgi powiedzieliśmy z pamięci (udało się) pod koniec P przysięgi troszkę śmiać mi się zachciało bo był taki strasznie poważny. Potem obrączki. Reszta mszy standardowo. Przy wyjściu od ołtarza P przeciągną mnie na swoją stronę ku uciesze wszystkich zgromadzonych i poszliśmy na tył kościoła, żeby zaraz wrócić do ołtarza na zdjęcie grupowe. Potem było małe zamieszanie i sami wyszliśmy przed kościół przed gośćmi, więc płatkami kwiatków rzucała tylko świadkowa :P
Od życzeń do rana będzie w następnej części bo się rozpisałam straszliwie.


W przeciwieństwie do poprzedzających dni, sam dzień ślubu był cudowny, spokojny, radosny i pełen miłych niespodzianek na każdym kroku. Tak niesamowicie cieszyłam się ze słońca tego dnia, bo pomijając względy praktyczne słońce dało niesamowity nastrój w kościele. Ponieważ okna w Janie są duże i nie ma w nich witraży, a nasz ślub był dosyć wcześnie przez prawie całą mszę mieliśmy słońce z prawej strony, które przyjemnie grzało. 



czwartek, 3 października 2013

No i już po wszystkim cz.1

Jak każda napiszę: Tyle przygotowań a tak szybko to minęło :)

Teraz opiszę 4 dni przed ślubem bo nie spodziewałam się takiego nawału zajęć. W następnych postach ślub, ogrodowe poprawiny i wakacje.

Od wtorku miałam wolne i starałam się ogarnąć ile mogłam.

Cztery dni do: Ogarnęłam z grubsza mieszkanie - pochowałam niepotrzebne rzeczy po szafach, powynosiłam do piwnicy, co większe klamoty, żeby na zdjęciach nie było chaosu w tle. Kupiłam świeże zioła do doniczek w kuch i wrzosy na balkonik. Ugotowałam obiad na 3 kolejne dni, bo wiedziałam, że nie będzie czasu na gotowanie (ale potem się okazało, że nie było czasu nawet na jedzenie). Spokojnie przygotowałam świeczniki z piaskiem, lampiony i korki do winietek żeby sprawnie wywieźć wszystko w piątek wieczorem. Na 18. miałam jeszcze spotkanie z klientką ( do 22) nie mają ludzie sumienia. Ogólnie spokojny i owocny dzień.

Trzy dni do: Z rana pojechałam na giełdę oszacować sytuację- co jest czego nie ma i co mogę z tego zrobić za normalne pieniądze. Kupiłam kilkanaście małych dyń ozdobnych białych i zielonych i gąbkę florystyczną. Potem na 10 miałam spotkanie w salonie ślubnym na odbiór sukni - pojechałam ze świadkową. Sukienka pasowała wszystko było ok, tylko kasy na koncie zabrakło na zapłacenie :) Świadkowa stanęła na wysokości zadania i pożyczyła ze swojego konta. Po prostu zapomniałam przelać z oszczędnościowego. Potem pół dnia szukałyśmy butów dla świadkowej - nie znalazłyśmy. Sukienkę z salonu zabrałyśmy do mamy do domu gdzie miałam ją ubierać w dzień ślubu, tak jakoś stwierdziłyśmy, że spróbujemy ją włożyć i dopasować dodatki na spokojnie no i okazało się że sznurowanie nie jest takie proste na jakie wygląda i ćwiczyłyśmy je jakieś 1,5h w miedzy czasie sprawdzając jak to powinno wyglądać na internecie. Całe szczęście, żeśmy chciały te dodatki przymierzyć bo byśmy w dzień ślubu poległy na sznurowaniu a nie jak przypuszczałam na dodatkach. Te nie przysporzyły trudności - pierwotnie kupiony granatowy sweterek z wysokim stanem przekonał mamę, a na szyję włożyłam naszyjnik z masy perłowej pożyczony od koleżanki - duży owalny: ten


Po południu jeszcze chwilę posiedziałam u świadkowej z jej córeczką. A potem oczywiście na złamanie karku leciałam do Gdyni, bo trzeba było kupić prezent dla naszego chrześniaka którego mieliśmy ochrzcić przed naszym ślubem. Wieczorem jeszcze spotkanie z DJ w restauracji i finito. Myślałam, że padnę ze zmęczenia i jeszcze dopadła mnie nieciekawa przypadłość związana pewnie ze stresem więc cierpiałam wieczorem i następnego dnia. 

Dwa dni do: Dzień zapowiedziany przez Świadkową jako organizowany przez nią od godziny 13. Do 12.30 sprzątałam mieszkanie - kurze, doogarnianie, a chłopisko miało potem pozmywać podłogi. Od 13 ze świadkową leżałyśmy w SPA - najlepszy prezent ever! Za to mój P miał "dzień konia" bo okazało się, że na obiad do nas (28m2) przyjedzie jego brat który tego dnia ze Szwajcarii przyleciał z rodziną (w sumie 4 os)  i jego mamusia z siostrami - to już 7osób + on to 8. Biedny dzwoni do mnie o 16 pytając czy my w ogóle mamy jakiś obrus w domu.. że on sobie da radę żebym tylko ciasto kupiła i słuchajcie dał radę! Ja spokojnie po 19, bo jeszcze na obiad poszłyśmy, przyjechałam z ciastem, wymasowana i wygrzana w saunie ze świeżym pedicurem a tam tłum ludzi w domu. Po 2 godzinach tłum się zmył.

Jeden dzień do: To była rozpacz od 5 rano.. Pojechaliśmy na giełdę po kwiaty - piękne udało się kupić, wracając zajechaliśmy do mojej mamy po kwiaty z ogrodu, nawet jej nie budziliśmy tylko wycięliśmy co potrzebne i polecieliśmy dalej, odebrać od koleżanki sukienkę na wszelki wypadek na wesele, potem mój P próbował się zdrzemnąć (czego potem żałował bo tej godzinki brakowało mu w ciagu dnia) a ja poleciałam do sklepu po jakieś drobiazgi - nitkę, agrafki, leki. Spakowałam torbę z potrzebnymi rzeczami na sobotę, a następnie zabrałam się za układanie dekoracji z kwiatów. Proszę jak pięknie




Objaśnię dekoracje- kwiaty nawiązywały do naszej kolorystyki bo prócz czarno -czerwonych dalii i ciemno różowych pędzelków były w nich niebieskie osty, takie subtelne i nie dosłowne nawiązujące wyszły mi te kompozycje.
W tym czasie P wstał i zaczął kończyć graficzne sprawy (winietki, różne menu,opisy do księgi gości) i chciał zanieść to wszystko do drukarni i tu się zaczęły schody bo w kółko coś było źle czegoś brakowało i chyba ze 3 razy wracał do domu coś poprawiać. W między czasie zaczęliśmy sprawdzać gdzie i na którą spowiedź jest i  znów wtopa bo 2 podejścia w sumie mieliśmy i wszystkie chybione bo niestety na necie letni rozkład spowiedzi był. Potem pognaliśmy w korkach przez miasto na 2 auta ze świadkami i ich dziećmi do Gdańska papiery podpisać - w ostatniej chwili wpadliśmy do biura parafialnego, na każdych światłach wiercąc się ze zdenerwowania. Musieliśmy podpisać dokumenty w piątek bo do ślub mieliśmy w kościele nie będącym parafialnym no a księga nie może opuszczać swojego kościoła. 
Wszytko poszło by sprawniej gdyby nie rodzinka P która tak przeciągnęła jakiś swój spacerek, że w auta wsiedliśmy punk 16 i wpakowaliśmy się w najgorsze korki... 
Po podpisaniu papierów ruszyliśmy znów do Gdyni - P spokojniej, a ja co sił w nogach bo musiałam na paznokcie wrobić w godzinę z Gdańska do Gdyni Chyloni a po drodze zostawić w mieszkaniu świadkową z córą. I znów w ostatniej chwili wpadłam, przeklinając na czym świat stoi. Po pazurach znów gazu na kolejną próbę wyspowiadania się i znów fiasko. Załamani perspektywą wstawania o 6 rano w dzień ślubu (bo wtedy na pewno była spowiedź w czasie mszy porannej) pognaliśmy do domu, a P pojechał po brata i jego rodzinę bo brat miał tego dnia urodziny i mieliśmy gdzieś z nimi pójść na kolację. Ja miałam z 20 min wolnego w domku więc zabrałam się za wycinanie menu ( 50 w 20 min), a na kolacje do knajpy spakowałam sobie winietki do wycięcia. W godzinę zamówiliśmy i zjedliśmy kolację (jedyny posiłek dnia) i znów polecieliśmy po dekorację do mieszkania i do restauracji dekorować po drodze odwożąc dzieci i żonę P brata. W restauracji byliśmy o 23 i do północy rozstawialiśmy się ze wszystkim, oczywiście okazało się że jedna winietka zginęła, ale cud koleżanka, która pomagała przy dekoracji zgodziła się na następny dzień dodrukować tą winietkę. Jakoś przed 1 byliśmy w łóżku. 

Po tym dniu czuliśmy się tak jak by ktoś zebrał wszystkie nasze sesje z 5 lat studiów i spakował nam je w jeden dzień. Kongo jakiego w życiu nie mieliśmy, ale nie żałuję wkładu pracy- uważam, ze było warto.